30.7.09

Aquí comenzamos

Po dwudziestoczterogodzinnej podróży, z gigantycznym jet lagiem, bólem kostki i jakimiś pięćdziesięcioma kilogramami bagażu dotarłem do Meksyku. Jak na razie kwateruję w hostelu o całkiem stylowej przestrzeni wspólnej tudzież klimatycznych pokoikach á la cele więzienne. W tzw. najbliższej przyszłości postaram się jednakowoż rozejrzeć za jakimś pokojo-mieszkaniem na stałe.

Wrażenia z pierwszego dnia?
- W Meksyku zdecydowanie później robi się jasno. Jechałem taksówką z lotniska koło 7:30 i gdzieś na horyzoncie słońce dopiero zaczynało poziomo wyzierać. W tychże nieśmiałych przebłyskach zdążyłem już zobaczyć Popocatépetl - liczący 5426 m aktywny wulkan, co nad miastem sobie góruje.
- Miastem niemałym, ale to już wiedziałem przed przyjazdem. Na początku XX wieku Ciudad de México liczyło sobie 800 tys. mieszkańców, w 1980 roku - 12 mln, obecnie jego populację ocenia się na 25-30 mln. Największe miasto świata. Na średniej wysokości 2200 m nad poziomem morza, bez jakiejkolwiek przepływającej przezeń rzeki, za to z dwoma wulkanami. Czyli warunki pod osiedle ludzkie dość takie sobie. Nasuwa się antropologiczna refleksja - Po Jaką Cholerę Ludzie Się Tu Pchają??
- W trakcie krótkiej przechadzki w poszukiwaniu wyżerki napotkałem multum księgarni i stoisk z książkami tudzież podobne multum policji, w tym z bronią długą. O ile pierwsze może po prostu wyrażać charakter dzielnicy, to drugie jest chyba cechą charakterystyczną całego kraju.
- Ameboza amebozą, ale do mycia zębów pod butelkowaną wodą się chyba nie przyzwyczaję...

PS: ze zdjęciami na blogu może być problem, albowiemż nie dokopałem się jeszcze do odpowiedniego kabelka cyfrówka-laptop. Jak się nie dokopię, znaczyć będzie, żem nie wziął. I będę musiał kupić. Jak na razie więc zdjęcie z komórki przerzucone bluetoothem: pierwszy posiłek Nowego Świata - mole con pollo y arroz, corona, w tym po lewej tortille (do których specyficznego zapachu jeszcze się nie przyzwyczaiłem), wszystko w całkiem niezłej knajpie z gatunku meksykańska klasa średnia i (doliczywszy kawę) za 28 złotych. Jak mi się żołądek przyzwyczai, uderzę na stragany - tam obiady chodzą po 7 złotych. Chodź może "chodzą" jest tutaj określeniem mało fortunnym...