11.12.09

Dlaczego Haendel w dzisiejszym Meksyku nie miałby łatwego życia



Fontanny, wodotryski, kaskady i sztucznie rozplanowane strumyczki - czego chcieć więcej w tak upalnym klimacie, jaki przez większą część roku panuje w międzyzwrotnikowym Meksyku niczym władca absolutny w XVIII-wiecznej Anglii czy Prusach? Skoro już w XIII stuleciu Arabowie w Andaluzji łagodzili skutki razów słonecznego bata, znajdując wytchnienie nad wszelkiej maści oczkami wodnymi, to przybyli z Hiszpanii sporo czasu później pierwsi budowniczowie kolonialnego Miasta Meksyk nie mogli tą drogą nie pójść, prawda?


Nieprawda.


Żeby było jasne - Mexikowie sztukę budowy sztucznych konstrukcji "hydro" opanowali całkiem nieźle. W położonym na obrzeżach dzisiejszej stolicy Xochimilco pozakładali pływające ogrody uprawne, zwane chinampas - fenomen na skalę światową, stanowiący do dziś dużą atrakcję turystyczną i miejsce weekendowych wycieczek znużonych wielkomiejskim zgiełkiem mieszkańców DF.



Zaś z parku Chapultepec (dosł. Wzgórze Koników Polnych - tytuł jak znalazł dla jakiegoś łzawego romansidła), gdzie stał pałac władców Mexico-Tenochtitlan, potem zaś choćby rezydencja wspominanych już Maksymiliana i Charlotte, a teraz znajdują się również liczne muzea, sala koncertowa i zoo, do centrum miasta doprowadzili akwedukt, dostarczający mieszkańcom czystą podówczas wodę ze wzgórzokonikopolnych źródeł.

A tak poza tym - naturalna sytuacja Mexico-Tenochtitlan prezentowała się z hydrologicznego punktu widzenia zgoła inaczej. Chinampas unosiły się bowiem na tafli jeziora Xochimilco, zaś spory obszar tego, co dziś stanowi co bardziej tłoczne i mniej bezpieczne dzielnice DF, znajdował się pod wodami jeziora Texcoco. Wszak legenda o założeniu imperium Mexików mówi o wyspie na jeziorze, i to wyspie zamieszkałej przez wodolubne węże. Poniżej wzięty z wikipedii schemat okolicznych akwenów w chwili przybycia Hiszpanów:




Jednakże wraz z rozrostem kolonialnego Miasta Meksyk kolejne chinampas zarastały bądź były zasypywane, a zurbanizowana plama rozlewała się po mapie okolicy, pochłaniając kolejne tereny zielone. Jezioro Xochimilco jest mniejsze, a po jeziorze Texcoco nie pozostał ni ślad. Obecne Miasto Meksyk to fenomen na skalę światową - gigantyczna metropolia niepołożona nad żadnym jeziorem, zatoką czy choćby rzeczułką. Zrozumiałe więc, że pojawienie się problemów z dostawami wody dla tych 25 milionów mieszkańców stolicy i przyległości było tylko kwestią czasu.

W porze deszczowej codziennie na miasto spada woda w ilości dwukrotnie przekraczającej jej dzienne zużycie przez mieszkańców. Nic to. Poza prywatnymi przedsięwzięciami na skalę wiadra nikt się łapaniem deszczówki nie trudni. Więcej - powstał gigantyczny system drenażu, odprowadzający wodę z opadów daleko poza miasto.
Jeżeli nie z nieba, to skąd? Ano z ziemi. Pompy ciągnące wody gruntowe zasysają coraz głębiej, powodując obniżanie się poziomu całego miasta. Osiadający gigant coraz bardziej naciska na podziemną sieć wodociągową. Rury pękają i przeciekają. Szacuje się, że nieszczelności w systemie powodują obecnie straty rzędu 40%. A że wody pod miastem się kończą, budowane są długaśne rurociągi, aby wodę do miasta sprowadzać z prowincji.

Drogie rury, by wodę z DF wyrzucić.
Jeszcze droższe rury, by wodę do DF przyciągnąć.

Nie radząc sobie z problemem, władze spychają odpowiedzialność na mieszkańców - w całym mieście straszą billboardy, wg. których bez drastycznej zmiany codziennych nawyków w lutym 2010 roku w Mexico City może zabraknąć wody. Ale już teraz zdarzają się "przerwy w dostawach", podczas których mieszkańcy z wiadrami pielgrzymują do podstawianych przez władze beczkowozów. Odgórne zalecenia limitują czas prysznica, nakazują wymianę sitek i kranów na węższe, zabraniają marnowania życiodajnego płynu na np. chałupnicze mycie samochodu. Wczoraj byłem w marisquerii. Zabierając się do krewetek, postanowiłem umyć ręce. Nic z tego. Jako alternatywę dla niemego kranu nad umywalką zaproponowano mi wiadro wody.

Pamiętajmy przy tym, że stołeczna kranówa - gdy jest - bije rekordy niskiej jakości. Do spożycia nadaje się po półgodzinnym gotowaniu, nie należy nią nawet myć owoców (chyba, że z płynem do naczyń). Również i ludzka skóra toleruje ją tak sobie - tzn. gdy się jest w DF, nic złego się nie dzieje, lecz wystarczy parodniowy wypad na prowincję, by odkryć, że pod tamtejszymi prysznicami ciało czuje się po prostu lepiej.

Mogę sobie tylko wyobrazić, jak frustrujące dla mieszkańców DF muszą być obserwacje czynione podczas wyjazdów w inne rejony Republiki. Gdy w Mexico City nie sposób czasami nawet umyć rąk, opisywana już przeze mnie Jalapa - stolica stanu Veracruz - może sobie pozwolić na udostępnianie darmowych źródełek z agua purificada - czyli wodą zdatną do picia.

Nie wiem, jak sytuacja się rozwinie. Nadal zdarza mi się łapać na beztroskim myciu naczyń pod wodą bieżącą, miast wpierw nagąbkować je płynem, a następnie, pod cienkim strumieniem, spłukać. Gdy grzeję wodę w boilerze, by wziąć prysznic, zastałą w rurach zimną wodę zbieram do wiadra - a nuż się przyda, choćby do spłukania toalety. Gdy w kranach sucho, zapuszcza się elektryczną pompę, która na zbiornik na dachu wciąga drogocenne litry z większej cysterny na podwórku. Jednak i ta nie jest bez dna...

Wracając do wrzuconego na początku Haendla - o ile jego "Water Music" doskonale nadaje się jako ilustracja do scenek rodzajowych z niegdysiejszego Miasta Meksyk, obecnie dawne symfonie jezior, strug i źródeł coraz bardziej ustępują hydrologicznej wersji 4'33" Johna Cage'a.

9.12.09

QroSMAQro

Dawno nie pisałem, ale trochę mi tu rzeczywistość przyspieszyła. Plany na przyszłość. Koncerty. Śmierć w sumie dość bliskiej osoby. Szkoda gadać.

Ale nie o to, nie o to...

Ostatnimi czasy popełniłem dwie dwudniowe wycieczki na północ - za pierwszym razem odwiedzając z Andreą (bardzo fajnym Włochem, który wynajmuje pokój obok) Querétaro tudzież położone w stanie Guanajuato San Miguel de Allende, za drugim zaś spędzając niezwykle przyjemny weekend w samym już Querétaro z Raquel.

QUERÉTARO

Położone trzy godziny na północ od DF Querétaro (czy - w formie pełnej - Santiago de Querétaro) to - przepraszam za wyrażenie - nad wyraz urokliwe 600-tysięczne miasteczko, którego Centro Histórico w pełni zachowało swój kolonialny charakter (i załapało się na listę UNESCO). Przypomina w tym nieco Morelię. Trudno jednoznacznie zlokalizować tam centralny plac czy inny podobny punkt odniesienia, bowiem cała "starówka" to labirynt wąskich uliczek, placyków z miriadami fontann i pomników Ku Czci. Wszystko to ma styl kolonialno-europejski, przypomina (zależnie od posiadanego banku skojarzeń) Hiszpanię, Prowansję bądź południowe Włochy. Tę ostatnią asocjację dodatkowo budują takie subtelne akcenty, jak np. puszczana z głośników melodia z Ojca Chrzestnego. Tak, wiem, kamerzysta ma Parkinsona/poalkoholowe drgawki, a do tego nie umie dotrzymać ujęcia do końca frazy:



A właśnie, pomniki - pomniki mają tu jak najbardziej rację bytu, bowiem Querétaro jest dość gęsto usiane miejscami o wybitnym dla Meksykanów znaczeniu historycznym. Mamy więc teatr, gdzie pierwszy raz wykonano tutejszy hymn, mamy kościoły, gdzie odprawiał msze bohater walk o niepodległość Miguel Hidalgo y Costilla, kwaterował tu Agustín de Iturbide (w latach 1822-23 cesarz Meksyku)... oraz - co najważniejsze - skazano tu na śmierć i z rozkazu Benito Juareza (pierwszy indiański prezydent Meksyku, taka tutejsza odmiana Obamy) rozstrzelano drugiego cesarza Meksyku, Maksymiliana Habsburga.

Maksymilian, brat Franciszka Józefa, żył sobie spokojnie, nie wadząc nikomu, w uroczej rezydencji Miramare na północnych obrzeżach Triestu. Za żonę miał belgijską księżniczkę Charlotte. Interesował się m.in. botaniką, a z planów zaoceanicznych rozważał jedynie wyprawę naukową do Brazylii. W tak zwanym międzyczasie Francja Napoleona III podjęła się interwencji w Meksyku, starając się obalić przebrzydłego liberała Juareza. Meksykańscy monarchiści za francuskim poduszczeniem zgłosili się do Maksymiliana z propozycją objęcia tamtejszego tronu. On, naciskany, zgodził się - pod warunkiem, że o jego wyborze zadecyduje Lud Meksyku. Francuzi spojrzeli jak na idiotę i ustawili odpowiednie referendum, miarodajne jak wybory prezydenta Białorusi. Maks spakował majdan i wyruszył z nieukończonej jeszcze rezydencji Miramare do odległego Meksyku, gdzie wraz z Charlotte zainstalował się na zamku w Chapultepec. Jako że sami nie mieli dzieci, postanowili adoptować wnuków wspomnianego już Iturbide - poprzedniego cesarza Meksyku.
Były jednak pewne "ale" - np. dopiero w chwili wyjazdu dowiedział się, że przyjęcie oferty Meksykanów równa się pozbawieniu go wszelkich tytułów w Austro-Węgrzech. Co gorsza, Maksymilian-cesarz rozczarowywał swoich mocodawców, kontynuując liberalne eksperymenty, którymi podpadł był już wcześniej swojemu wąsatemu i bokobrodatemu bratu. No a poza tym cała francuska awantura w Meksyku zaczęła się sypać, gdy w Stanach skończyła się Wojna Secesyjna i nudzący się tamtejsi żołnierze zaczęli wraz z zaopatrzeniem napływać do obozu Juareza. Pragnąc zakończyć konflikt, zaoferował ułaskawienie Juareza - o ile ten, rzecz jasna, zgodzi się skapitulować. Juarez, oczywista, odmówił, na co Maks nakazał pozbywać się każdego jego zwolennika. Co tylko zacietrzewiło opór wroga. Wszyscy jasno rozumieli, że czas brać nogi za pas... wszyscy, ale nie Maksymilian. Gdy Francuzi podjęli się odwrotu, cesarz stwierdził, że... nie może opuścić ludu, który go wybrał w referendum. Francuzi po raz kolejny spojrzeli nań jak na idiotę, spakowali manele i się wynieśli.
Siły Juareza pochwyciły Maksymiliana właśnie w Querétaro. Mimo interwencji Napoleona III, Franciszka Józefa, Giuseppe Garibaldiego i Wszystkich Świętych ówczesnego świata Benito J. podjął decyzję, iż dla odstraszenia innych ewentualnych interwentów Maksymiliana należy stracić. Sam zarazem doskonale zdawał sobie sprawę, że Maks w całej tej historii był najmniej winnym.

Poniżej: "Egzekucja Cesarza Maksymiliana" - obraz Edouarda Manet z 1867 r., olej na płótnie 252 x 305 cm. Kunsthalle, Mannheim. Plik wzięty z Wikipedii.



A co z samą Charlotte? Gdy sprawy miały się już naprawdę źle, ruszyła w trasę po Europie, szukając ratunku dla małżonka. Kiedy tegoż stracono, postradała zmysły. Zmarła w 1927 roku w Meise w Belgii - aczkolwiek ciekawy jej ciąg dalszy znaleźć można np. w opowiadaniu Carlosa Fuentesa "Tlactocatzine, del jardín de Flandes".

Jakkolwiek obserwatorowi zewnętrznemu Maksymilian i Charlotte mogą się wydawać postaciami pozytywnymi i niewinnymi, w meksykańskiej nacjonal-historiografii pełnią rolę uosobienia europejskich zakusów neokolonialnych. Dobrze widać to w Museo de las Intervenciones na terenie dawnego konwentu Churrubusco w DF, zauważa się to również w Querétaro. Budynek, w którym zapadł wyrok skazujący, opatrzony jest tablicą upamiętniającą "decyzję cementującą republikański ustrój Meksyku", a na położonym niedaleko kampusu uniwersyteckiego wzgórzu Cerro de las Campanas, gdzie egzekucja miała miejsce, wznosi się pomnik... Juareza. Skromna kapliczka, upamiętniająca niezawinioną summa summarum śmierć Maksymiliana, została wystawiona przez rząd Austrii. Prochy samego cesarza sprowadzono do Wiednia.

I jeszcze jedno - budowa harmonijnej i przyjemnej rezydencji Miramare, nieukończonej za życia habsburskiego nieszczęśnika, została z typową austro-węgierską rzetelnością sfinalizowana już po jego zejściu. A oto i Cerro de las Campanas:



Część zdjęć, w tym pomnik Juareza - courtesy of Andrea Frau, gdyż albowiem autor bloga, przytłoczony zaznaną poprzedniej nocy gościnnością wspaniałych mieszkańców Querétaro, toczył owym rankiem heroiczną walkę z meksykańskim kacem. Wszystko zaczęło się od rzuconego przez Andreę hasełka "wyjdźmy na jeden shot tequili", a skończyło parę godzin później wraz z zafundowaną nam przez miejscowego litrową butlą Jose Cuervo Tradicional. Victor - nigdy Ci tego nie zapomnimy. Korzystając z okazji, wyrażę też wdzięczność spotkanemu przy fontannie Neptuna Adrianowi, dzięki któremu doczołgałem się do otwartej nocą apteki po butelkę mineralki, a następnie trafiłem do umykającego mi zygzakiem hotelu.

SAN MIGUEL DE ALLENDE

Z Querétaro udaliśmy się autokarem do San Miguel de Allende, położonego w sąsiednim stanie Guanajuato. Założona w 1542 roku mieścina liczy niecałe 70 tys. mieszkańców, chlubi się tytułem "pueblo mágico", a od ubiegłego roku również figuruje na liście dziedzictwa UNESCO. Miejscowość wyróżnia się zarówno nadzwyczajną ilością świetnie zachowanych budowli w stylu meksykańskiego baroku, jak i istotną rolą w historii kraju. Do Świętego Michała, którego patronem uczynił założyciel miasta, franciszkanin Juan de San Miguel, w późniejszym okresie doczepiono nazwisko Ignacia Allende, lokalnego bojownika o niepodległość Meksyku, straconego za heroiczny szmugiel giwer ze Stanów Zjednoczonych. Od końca II Wojny Światowej miejscowość przeżywa oblężenie białoskórych emerytów, którzy - podobnie jak niegdyś w Cuernavace - wygrzewają tu styrane dekadami pracy w USA czy Europie kości. Doprawdy, pierwsze to miejsce w Meksyku, gdzie spotkałem taki natłok gringos - w lokalach bliżej rynku klienta-Meksykanina nie uświadczysz.
Oprócz ciekawego zestawu kościołów, arkad i placyków czysto barokowych, oko może (ale nie musi) cieszyć położony w samym środku miasta kościół Świętego Michała, przypominający połączenie barcelońskiej Sagrada Familia z zamkiem Ludwika Bawarskiego (albo jego disneylandową kopią). Dodatkowym atutem jest lokalny mikroklimat - zielono jest, ciepło, ale znośnie, a do tego wieje miły wietrzyk. Nic tylko wybrać się pod żagielek...




Co w najbliższej przyszłości? Za półtora tygodnia przeprawiam się przez Río Bravo del Norte (znane w USA jako Rio Grande), aby zaznać uroków teksańskiego Bożego Narodzenia. Jak dobrze pójdzie, Nowy Rok zainauguruję na Bourbon St. w Nowym Orleanie. Jadę autokarem, bo taniej, bo nie trzeba się bawić w odprawy lotniskowe, bo bilet mogłem kupić w ostatnim momencie, a poza tym obejrzę przez szybę tę część Meksyku, w którą bez szyby ze strachu bym się nie zapuścił --> pogranicze. No i nastawiam się na ciekawe wrażenia z przekraczania być może najsłynniejszej obecnie granicy na świecie.
Przyznam, że nieco obawiam się zmiany klimatu - wg. magików z Accuweather.com w Teksasie temperatury nie przekraczają teraz 10 stopni na plusie.

A jak pod względem pogody wyglądają ostatnie przedświąteczne tygodnie w Meksyku?



Od lewej: choinka, Raquel, klombik z kwitnącymi gwiazdami betlejemskimi (po tutejszemu: Nochebuenas, gdzie Nochebuena = Wigilia Bożego Narodzenia).