9.12.09

QroSMAQro

Dawno nie pisałem, ale trochę mi tu rzeczywistość przyspieszyła. Plany na przyszłość. Koncerty. Śmierć w sumie dość bliskiej osoby. Szkoda gadać.

Ale nie o to, nie o to...

Ostatnimi czasy popełniłem dwie dwudniowe wycieczki na północ - za pierwszym razem odwiedzając z Andreą (bardzo fajnym Włochem, który wynajmuje pokój obok) Querétaro tudzież położone w stanie Guanajuato San Miguel de Allende, za drugim zaś spędzając niezwykle przyjemny weekend w samym już Querétaro z Raquel.

QUERÉTARO

Położone trzy godziny na północ od DF Querétaro (czy - w formie pełnej - Santiago de Querétaro) to - przepraszam za wyrażenie - nad wyraz urokliwe 600-tysięczne miasteczko, którego Centro Histórico w pełni zachowało swój kolonialny charakter (i załapało się na listę UNESCO). Przypomina w tym nieco Morelię. Trudno jednoznacznie zlokalizować tam centralny plac czy inny podobny punkt odniesienia, bowiem cała "starówka" to labirynt wąskich uliczek, placyków z miriadami fontann i pomników Ku Czci. Wszystko to ma styl kolonialno-europejski, przypomina (zależnie od posiadanego banku skojarzeń) Hiszpanię, Prowansję bądź południowe Włochy. Tę ostatnią asocjację dodatkowo budują takie subtelne akcenty, jak np. puszczana z głośników melodia z Ojca Chrzestnego. Tak, wiem, kamerzysta ma Parkinsona/poalkoholowe drgawki, a do tego nie umie dotrzymać ujęcia do końca frazy:



A właśnie, pomniki - pomniki mają tu jak najbardziej rację bytu, bowiem Querétaro jest dość gęsto usiane miejscami o wybitnym dla Meksykanów znaczeniu historycznym. Mamy więc teatr, gdzie pierwszy raz wykonano tutejszy hymn, mamy kościoły, gdzie odprawiał msze bohater walk o niepodległość Miguel Hidalgo y Costilla, kwaterował tu Agustín de Iturbide (w latach 1822-23 cesarz Meksyku)... oraz - co najważniejsze - skazano tu na śmierć i z rozkazu Benito Juareza (pierwszy indiański prezydent Meksyku, taka tutejsza odmiana Obamy) rozstrzelano drugiego cesarza Meksyku, Maksymiliana Habsburga.

Maksymilian, brat Franciszka Józefa, żył sobie spokojnie, nie wadząc nikomu, w uroczej rezydencji Miramare na północnych obrzeżach Triestu. Za żonę miał belgijską księżniczkę Charlotte. Interesował się m.in. botaniką, a z planów zaoceanicznych rozważał jedynie wyprawę naukową do Brazylii. W tak zwanym międzyczasie Francja Napoleona III podjęła się interwencji w Meksyku, starając się obalić przebrzydłego liberała Juareza. Meksykańscy monarchiści za francuskim poduszczeniem zgłosili się do Maksymiliana z propozycją objęcia tamtejszego tronu. On, naciskany, zgodził się - pod warunkiem, że o jego wyborze zadecyduje Lud Meksyku. Francuzi spojrzeli jak na idiotę i ustawili odpowiednie referendum, miarodajne jak wybory prezydenta Białorusi. Maks spakował majdan i wyruszył z nieukończonej jeszcze rezydencji Miramare do odległego Meksyku, gdzie wraz z Charlotte zainstalował się na zamku w Chapultepec. Jako że sami nie mieli dzieci, postanowili adoptować wnuków wspomnianego już Iturbide - poprzedniego cesarza Meksyku.
Były jednak pewne "ale" - np. dopiero w chwili wyjazdu dowiedział się, że przyjęcie oferty Meksykanów równa się pozbawieniu go wszelkich tytułów w Austro-Węgrzech. Co gorsza, Maksymilian-cesarz rozczarowywał swoich mocodawców, kontynuując liberalne eksperymenty, którymi podpadł był już wcześniej swojemu wąsatemu i bokobrodatemu bratu. No a poza tym cała francuska awantura w Meksyku zaczęła się sypać, gdy w Stanach skończyła się Wojna Secesyjna i nudzący się tamtejsi żołnierze zaczęli wraz z zaopatrzeniem napływać do obozu Juareza. Pragnąc zakończyć konflikt, zaoferował ułaskawienie Juareza - o ile ten, rzecz jasna, zgodzi się skapitulować. Juarez, oczywista, odmówił, na co Maks nakazał pozbywać się każdego jego zwolennika. Co tylko zacietrzewiło opór wroga. Wszyscy jasno rozumieli, że czas brać nogi za pas... wszyscy, ale nie Maksymilian. Gdy Francuzi podjęli się odwrotu, cesarz stwierdził, że... nie może opuścić ludu, który go wybrał w referendum. Francuzi po raz kolejny spojrzeli nań jak na idiotę, spakowali manele i się wynieśli.
Siły Juareza pochwyciły Maksymiliana właśnie w Querétaro. Mimo interwencji Napoleona III, Franciszka Józefa, Giuseppe Garibaldiego i Wszystkich Świętych ówczesnego świata Benito J. podjął decyzję, iż dla odstraszenia innych ewentualnych interwentów Maksymiliana należy stracić. Sam zarazem doskonale zdawał sobie sprawę, że Maks w całej tej historii był najmniej winnym.

Poniżej: "Egzekucja Cesarza Maksymiliana" - obraz Edouarda Manet z 1867 r., olej na płótnie 252 x 305 cm. Kunsthalle, Mannheim. Plik wzięty z Wikipedii.



A co z samą Charlotte? Gdy sprawy miały się już naprawdę źle, ruszyła w trasę po Europie, szukając ratunku dla małżonka. Kiedy tegoż stracono, postradała zmysły. Zmarła w 1927 roku w Meise w Belgii - aczkolwiek ciekawy jej ciąg dalszy znaleźć można np. w opowiadaniu Carlosa Fuentesa "Tlactocatzine, del jardín de Flandes".

Jakkolwiek obserwatorowi zewnętrznemu Maksymilian i Charlotte mogą się wydawać postaciami pozytywnymi i niewinnymi, w meksykańskiej nacjonal-historiografii pełnią rolę uosobienia europejskich zakusów neokolonialnych. Dobrze widać to w Museo de las Intervenciones na terenie dawnego konwentu Churrubusco w DF, zauważa się to również w Querétaro. Budynek, w którym zapadł wyrok skazujący, opatrzony jest tablicą upamiętniającą "decyzję cementującą republikański ustrój Meksyku", a na położonym niedaleko kampusu uniwersyteckiego wzgórzu Cerro de las Campanas, gdzie egzekucja miała miejsce, wznosi się pomnik... Juareza. Skromna kapliczka, upamiętniająca niezawinioną summa summarum śmierć Maksymiliana, została wystawiona przez rząd Austrii. Prochy samego cesarza sprowadzono do Wiednia.

I jeszcze jedno - budowa harmonijnej i przyjemnej rezydencji Miramare, nieukończonej za życia habsburskiego nieszczęśnika, została z typową austro-węgierską rzetelnością sfinalizowana już po jego zejściu. A oto i Cerro de las Campanas:



Część zdjęć, w tym pomnik Juareza - courtesy of Andrea Frau, gdyż albowiem autor bloga, przytłoczony zaznaną poprzedniej nocy gościnnością wspaniałych mieszkańców Querétaro, toczył owym rankiem heroiczną walkę z meksykańskim kacem. Wszystko zaczęło się od rzuconego przez Andreę hasełka "wyjdźmy na jeden shot tequili", a skończyło parę godzin później wraz z zafundowaną nam przez miejscowego litrową butlą Jose Cuervo Tradicional. Victor - nigdy Ci tego nie zapomnimy. Korzystając z okazji, wyrażę też wdzięczność spotkanemu przy fontannie Neptuna Adrianowi, dzięki któremu doczołgałem się do otwartej nocą apteki po butelkę mineralki, a następnie trafiłem do umykającego mi zygzakiem hotelu.

SAN MIGUEL DE ALLENDE

Z Querétaro udaliśmy się autokarem do San Miguel de Allende, położonego w sąsiednim stanie Guanajuato. Założona w 1542 roku mieścina liczy niecałe 70 tys. mieszkańców, chlubi się tytułem "pueblo mágico", a od ubiegłego roku również figuruje na liście dziedzictwa UNESCO. Miejscowość wyróżnia się zarówno nadzwyczajną ilością świetnie zachowanych budowli w stylu meksykańskiego baroku, jak i istotną rolą w historii kraju. Do Świętego Michała, którego patronem uczynił założyciel miasta, franciszkanin Juan de San Miguel, w późniejszym okresie doczepiono nazwisko Ignacia Allende, lokalnego bojownika o niepodległość Meksyku, straconego za heroiczny szmugiel giwer ze Stanów Zjednoczonych. Od końca II Wojny Światowej miejscowość przeżywa oblężenie białoskórych emerytów, którzy - podobnie jak niegdyś w Cuernavace - wygrzewają tu styrane dekadami pracy w USA czy Europie kości. Doprawdy, pierwsze to miejsce w Meksyku, gdzie spotkałem taki natłok gringos - w lokalach bliżej rynku klienta-Meksykanina nie uświadczysz.
Oprócz ciekawego zestawu kościołów, arkad i placyków czysto barokowych, oko może (ale nie musi) cieszyć położony w samym środku miasta kościół Świętego Michała, przypominający połączenie barcelońskiej Sagrada Familia z zamkiem Ludwika Bawarskiego (albo jego disneylandową kopią). Dodatkowym atutem jest lokalny mikroklimat - zielono jest, ciepło, ale znośnie, a do tego wieje miły wietrzyk. Nic tylko wybrać się pod żagielek...




Co w najbliższej przyszłości? Za półtora tygodnia przeprawiam się przez Río Bravo del Norte (znane w USA jako Rio Grande), aby zaznać uroków teksańskiego Bożego Narodzenia. Jak dobrze pójdzie, Nowy Rok zainauguruję na Bourbon St. w Nowym Orleanie. Jadę autokarem, bo taniej, bo nie trzeba się bawić w odprawy lotniskowe, bo bilet mogłem kupić w ostatnim momencie, a poza tym obejrzę przez szybę tę część Meksyku, w którą bez szyby ze strachu bym się nie zapuścił --> pogranicze. No i nastawiam się na ciekawe wrażenia z przekraczania być może najsłynniejszej obecnie granicy na świecie.
Przyznam, że nieco obawiam się zmiany klimatu - wg. magików z Accuweather.com w Teksasie temperatury nie przekraczają teraz 10 stopni na plusie.

A jak pod względem pogody wyglądają ostatnie przedświąteczne tygodnie w Meksyku?



Od lewej: choinka, Raquel, klombik z kwitnącymi gwiazdami betlejemskimi (po tutejszemu: Nochebuenas, gdzie Nochebuena = Wigilia Bożego Narodzenia).

5 komentarzy:

wojciesz pisze...

i przypadkiem raybany na nosie Raquel i etui z dużym napisem ray-ban?
zrób zdjęcia na granicy /wiem, że to prawdopodobnie oznacza postawienie w stan oskarżenia o szpiegostwo, bycie komunistą i nielegalnym hodowcą szynszyli, but what the hell, Christmas is a time of magic!/

Weronikiwi pisze...

Nie wiem, czy w szranki z granicą na Rio Grande nie mogłyby stanąć różne granice na Bliskim Wschodzie. Tak czy siak na pewno top 10.

Sqli pisze...

wojtas ty się nie pluj tylko sam szykuj na granicę z Belize. :D

Juru pisze...

Belize sucks. No może nie sucks, ale z taką Gua(no)temalą przegrywa. Bo nie ma nic majowskiego, a ma opłaty za wjazd. No ale w sumie chyba plaże ma dość fajne. Ale też i przestępczość, niefajną. No.

Sqli pisze...

jak nie ma jak maaaa. a świątynia w lamanai?
a z belize chodzi po prostu o to że nas głęboko zafrapowało na ostatnim wieczorku z atlasem na morszyńskiej.
also: THIS http://en.wikipedia.org/wiki/Great_Blue_Hole