Dziś krótko - dwie nowe knajpy i jeden nie aż tak apetyczny element krajobrazu. Zacznijmy może od gastronomii:
Przy podstawowym placu Coyoacanu zlokalizowałem chińską knajpę, a właściwie chińsko-meksykańską "restaurację inną niż wszystkie", z plastikowymi wnękami a la McDo. Jedzenie zaskakująco dobre, a do tego co tydzień jakaś szczególna oferta - "festiwal sznycla", "festiwal łaty wołowej" (tłumaczenie dosłowne, po tutejszemu brzmi o niebo lepiej) itp itd. No i w ofercie dorzucają jarzynkę, zupę (np. sopa de tortilla, która jest zjawiskiem zjawiskowym) tudzież szklankę agua de sabor, czyli po naszemu kompotu, ino na bazie świeżych pomarańczy czy czegoś w podobie.
Druga knajpa to nieco wyższa półka (po schodach na pięterko), z widokiem na rzeczony plac, w fajnym drewnie i trochę rustykalnym wystroju. Dobre strony - jedzenie, widok, nie byle jakie bo południowo-zachodnie okna, no i brak tłumów charakterystycznych dla kapkę tańszych jadłodajni (u chińczyka była kolejka po stolik). Strona gorsza - wymuszanie 10% napiwku w rachunku za taką sobie obsługę (tzn. pani nawet i bardzo miła, ale dwa razy umoczyła rękaw w podawanym daniu, a do tego później starała się wyrwać mi talerz zabezpieczony, wydawałoby się, skrzyżowanymi sztućcami). No i pewne braki w napitkach (limonada ya no hay, podobnież jak i białego lub rosado na kieliszki, ostałem się przy szklance czerwonego stołowego "de Francia" i marki "Francia").
Ale najważniejszym w tym wypadku było samo danie - a mianowicie chiles en nogada, na które wg. wikipedii sezon się już skończył, a wg. stanu faktycznego - dopiero co rozpoczął. Połączenie to mocno intrygujące (m.in. papryka, orzechy, mleko, mięso, owoce, granat) i z punktu widzenia halachy trefne, ale zdecydowanie ewentualnego grzechu warte. W ramach elementu cokolwiek bardziej swojskiego danie główne poprzedziłem całkiem przyzwoitą zupą cebulową, przez co papryka z całym dobrodziejstwem inwentarza wydała się jeszcze słodsza. Póki sezon, na pewno jeszcze się na coś podobnego skuszę.
Żeby nie było za dobrze, wrzucam na koniec inne odkrycie ostatnich dni. Lump to miejscowy bardzo charakterystyczny, charyzmatyczny a aromatyczny, którego przy niekorzystnym kierunku wiatru nozdrza wychwytują szybciej niż zoom aparatu. Enjoy:

Przy podstawowym placu Coyoacanu zlokalizowałem chińską knajpę, a właściwie chińsko-meksykańską "restaurację inną niż wszystkie", z plastikowymi wnękami a la McDo. Jedzenie zaskakująco dobre, a do tego co tydzień jakaś szczególna oferta - "festiwal sznycla", "festiwal łaty wołowej" (tłumaczenie dosłowne, po tutejszemu brzmi o niebo lepiej) itp itd. No i w ofercie dorzucają jarzynkę, zupę (np. sopa de tortilla, która jest zjawiskiem zjawiskowym) tudzież szklankę agua de sabor, czyli po naszemu kompotu, ino na bazie świeżych pomarańczy czy czegoś w podobie.
Druga knajpa to nieco wyższa półka (po schodach na pięterko), z widokiem na rzeczony plac, w fajnym drewnie i trochę rustykalnym wystroju. Dobre strony - jedzenie, widok, nie byle jakie bo południowo-zachodnie okna, no i brak tłumów charakterystycznych dla kapkę tańszych jadłodajni (u chińczyka była kolejka po stolik). Strona gorsza - wymuszanie 10% napiwku w rachunku za taką sobie obsługę (tzn. pani nawet i bardzo miła, ale dwa razy umoczyła rękaw w podawanym daniu, a do tego później starała się wyrwać mi talerz zabezpieczony, wydawałoby się, skrzyżowanymi sztućcami). No i pewne braki w napitkach (limonada ya no hay, podobnież jak i białego lub rosado na kieliszki, ostałem się przy szklance czerwonego stołowego "de Francia" i marki "Francia").
Ale najważniejszym w tym wypadku było samo danie - a mianowicie chiles en nogada, na które wg. wikipedii sezon się już skończył, a wg. stanu faktycznego - dopiero co rozpoczął. Połączenie to mocno intrygujące (m.in. papryka, orzechy, mleko, mięso, owoce, granat) i z punktu widzenia halachy trefne, ale zdecydowanie ewentualnego grzechu warte. W ramach elementu cokolwiek bardziej swojskiego danie główne poprzedziłem całkiem przyzwoitą zupą cebulową, przez co papryka z całym dobrodziejstwem inwentarza wydała się jeszcze słodsza. Póki sezon, na pewno jeszcze się na coś podobnego skuszę.
Żeby nie było za dobrze, wrzucam na koniec inne odkrycie ostatnich dni. Lump to miejscowy bardzo charakterystyczny, charyzmatyczny a aromatyczny, którego przy niekorzystnym kierunku wiatru nozdrza wychwytują szybciej niż zoom aparatu. Enjoy:
Jeszcze jedna nowina z frontu kulinarnego: usatysfakcjonowany tutejszymi sznyclami, plany sporządzenia schabowego wraz z zakupioną już bułką tartą odłożyłem na półkę. Pod wpływem pokutującej w lodówce półpaczki nopali w solance odezwała się jednak we mnie żyłka odkrywcy - jako że młode kaktusy na upartego przypominają trochę nasze ogórki, za 120 pesos nabyłem flaszkę naszej rodzimej Wyborowej, z którą postaram się je sukcesywnie wykończyć. W zagryzkowym podorędziu mam jeszcze cebulę i tortille. Życzcie powodzenia.
PS: Tak swoją drogą, to ile teraz u nas taka Wyborowa kosztuje?
PS: Tak swoją drogą, to ile teraz u nas taka Wyborowa kosztuje?