6.8.09

Lew, Czarownica i Wielki Stadion

...czyli niedziela pełna wrażeń.

Jak się okazało, maksyma "więcej szczęścia niż rozumu" ma się w moim wypadku dobrze. Jechałem praktycznie w ciemno, znalazłszy w ostatnim momencie hostel na cztery dni i pozyskawszy listę mieszkań/pokoi wynajmowanych studentom UNAM. Pierwsze lokum, które postanowiłem sprawdzić, znajdowało się na ulicy przylegającej do tej z hostelem. No i oto mam mieszkanie.

Gdy już załatwiłem sobie dach nad głową, wybrałem się trochę pozwiedzać. Dzielnica jest naprawdę przyzwoita, dwa kroki (w skali meksykańskiej) dzielą mnie od domu Fridy (i jej puszczalskiego, krągłych kształtów małżonka), kolejne półtora - od domu Trockiego.
Bilet do domu Fridy upoważnia też do wejścia do Anahuacalli - domu-muzeum Diego Rivery, gdzie jeszcze się pojawić okazji nie miałem. Już jednak sama Casa Azul państwa Riverów robi wrażenie niesamowite. Wewnątrz, prócz zbieranych przez obydwoje małżonków okazów sztuki ludowej i prehispańskiej, napotkać można ciekawą kolekcję malowanych na blaszkach (?) obrazków wotywnych, głęboko osadzonych w tradycji meksykańskiej religijności, a ignorowanych przez właściwie wszystkich tutejszych prócz Fridy artystów. Wśród zachowanych (a po części niedawno dopiero odkrytych) listów mamy korespondencję z Einsteinem, Andé Gidem czy Frankiem Lloydem Wrightem (z tym ostatnim Rivera konsultował projekt Anahuacalli), zaś w znajdującej się w pracowni malarskiej biblioteczce m.in. wielki album Wita Stwosza. Kolejnym, dość wstrząsającym elementem wystroju są gorsety ortopedyczne Fridy, które sama sobie malowała i ozdabiała. Choćby lusterkami. W gorsecie Fridy Kahlo ujrzałem własną twarz. Ha - wyrwać z kontekstu i rozgryzać nocami.

Kilka uwag odnośnie samego domu:
- Na obszernym a zielonym wewnętrznym podwórku wzniesiono niewielką piramidę schodkową, w chwili zwiedzania zajętą przez zdecydowanie zadomowionego tam kota.
- Choć w chwili, gdy Frida i Diego tu zamieszkali, piecyki gazowe były już powszechnie dostępne, ich kuchnia opalana była w tradycyjny sposób, a oboje przywiązywali dużą wagę do kolekcjonowania tradycyjnych meksykańskich przepisów.
- Dom przez parę ładnych miesięcy służył za pierwsze meksykańskie schronienie Trockiego, który w 1938 roku otrzymał od prezydenta Cardenasa azyl polityczny.
Obok kolejno: przeszklona pracownia malarska, pani wyławiająca monety z oczka wodnego oraz sypialnia Fridy z umieszczoną na łóżku jej maską pośmiertną. Tak, nad łóżkiem lustro. Tak, nad łóżkiem szkielet. Tak, w nogach łóżka gorset. Tak, lekkie brrr przechodzi.











Po domu Fridy udałem się do muzeum-twierdzy Trockiego, gdzie twórca Armii Czerwonej po rozbracie z Riverą skitrał się za pieniądze sympatyków ze Stanów Zjednoczonych. Skitrał się - należy zauważyć - nie do końca skutecznie, albowiem pomimo powznoszonych wieżyczek strażniczych i dość licznej ochrony 21 sierpnia 1940 roku został zaciukany czekanem przez katalońskiego agenta NKWD Ramona Mercadera.
Oprócz opasłych tomów rewolucyjnych dzieł oraz grubych, na próżno pancernych drzwi, uwagę przykuwa ogrodowa kolekcja kaktusów, które z prawdziwą pasją Trocki zbierał na wycieczkach w okoliczne wzgórza, zostawiając w tyle młodszych od siebie o kilkadziesiąt lat zziajanych współpracowników. Drugim domowym hobby Lwa Dawidowicza była hodowla królików.


Na zdjęciu biurko, przy którym Trocki pracował i został śmiertelnie ranny. Sprzęt koło etażerki to mocno wczesna wersja dyktafonu na woskowe wałki. Jeśli wierzyć p. Wołoszańskiemu, Mercader zaszedł lwa rewolucji od tyłu i stanął po jego lewej stronie, tym samym odgradzając go od jako tako widocznego na zdjęciu guzika alarmowego.


A tutaj trochę street artu, jakim mur rezydencji ozdobiono:



Pozwiedzałem, poczytałem, przyszedł czas na rozrywkę co bardziej masowo-dynamiczną. Z meksykańską ekipą z hostelu wybrałem się więc na mecz na Estadio Azteca. Miejscowi, czyli América, podejmowali ekipę Monarcas Morelia w ramach drugiej kolejki Apertury (coś jakby runda jesienna, tylko zakończone niezależnym tytułem mistrzowskim). Na pierwszy gwizdek spóźniliśmy się dobre pół godziny, miejscowi przegrali 2:1, ale i tak było bardzo fajnie:

*

* - Tak, oto ja podczas imprezy sportowej z napojem alkoholowym w dłoni. Tutaj nikomu to nie przeszkadza. W trakcie meczu można się zaopatrzyć w piwo, czipsy, pizzę, lody, gorący kubek i czego jeszcze dusza zapragnie. Niestraszne to stadionowi, podobnie jak eksplozja radości kibiców drużyny przyjezdnej (aczkolwiek muszę przyznać, że betonowa posadzka drżała w posadach).




Wrzut jest o niedzieli, a mamy koniec czwartku. W międzyczasie latam po rozmaitych urzędach, gdzie podpisuję masę papierów, rozdaję zdjęcia i zapisuję różne ciągi alfanumeryczne. No a poza tym biorę się za investigación, bo w końcu za to mi płacą. To znaczy jeszcze nie płacą, ale obiecali, że zapłacą, a kryzys kryzysem, ale jak taki poważny kraj coś obiecuje, to się chyba tego będzie trzymał, czyż nie? Czyli na razie ja nie mam ich pieniędzy, a oni mojego planu pracy. Pod koniec miesiąca mamy się tym wymienić. Vamos a ver. Na razie w weekend wypuszczam się na pierwszą wycieczkę pozamiejską. A o kulinariach nie piszę, bo trzy dni z rzędu gotowałem sobie sam, więc odkryć jakichś wielkich nie poczyniłem. I jeszcze odnośnie datownika - wiem, sam znęcam się nad biurwami w urzędach i recepecjach, co wizyty wyznaczają na "czwarty sierpień", ale głupi software bloga takich niuansów nie łapie. Jak ktoś ma pomysł jak to zmienić, chętnie zaimplementuję. Anyway, do następnego.

4 komentarze:

wojciesz pisze...

1) Ty? gotowałeś? przez 3 dni? sam sobie? i nie wyrzucili Ciebie z domu? i nie musiała interweniować policja ani straż ogniowa? i masz do czego wracać?
2) who's "we"? piszesz, że pozwiedzałeś, poczytałeś (oba czasowniki w pierwszej osobie liczby pojedynczej czasu przeszłego strony czynnej w aspekcie niedokonanym[czy napewno niedok?]), a nagle wyskakujesz z "spóźniliśmy się", a na zdjęciu wyskakuje mały Meksykanin.

gu pisze...

Proszę, implementuj:
pulpit nawigacyjny--> ustawienia--> formatowanie--> format nagłówka daty

Pani wyławiająca monety mnie rozczuliła. Ma na twarzy wypisaną powagę co najmniej profesjonalnego poławiacza pereł.

Juru pisze...

@Wojciesz:
"Z meksykańską ekipą z hostelu wybrałem się więc na mecz na Estadio Azteca". To byli studenci spoza DF, co na kursach wakacyjnych w stolicy przebywali. Rodzice jednego z nich zorganizowali transport i pojechaliśmy w dwa samochody. Ja bodajże Yariską, do której weszło siedem osób.

Co do gotowania - bez fajerwerków, dosłownie i w przenośni. Parę podgrzewanych tortilli przypaliłem, ale poza tym standard - patelnia, mięso, cebula, papryka, czarna fasola, nopalitos. No, może te ostatnie jako bonus track. Dziś się dowiem gdzie jest bazar, to może poeksperymentuję z tutejszymi warzywami i owocami.

@ Baśka: Dzięki, starałem się jakoś te dni tygodnia zachować, ale program głupi, więc będę dostawiał od siebie.

Sqli pisze...

niestety blogspot nie formatuje poprawnie "4 sierpNIA" bo, cytuje authorities: "to sie nie da". wiec musisz sie tak jak my zadowolic postacia numeryczna.
lol ryj w gorsecie