28.8.09

A post with no reason

Czyli refleksje dość swobodne, na które okazji wcześniej nie było

Oddałem plan magisterki, zainkasowałem pierwszą wypłatę stypendium, w ten weekend minie miesiąc od chwili przyjazdu do Meksyku. Co w tak zwanym międzyczasie zauważyłem, zjadłem, o czym pogadałem?

  • Jak można się było spodziewać, w iluś miejscach (cukiernia, kawiarnia, taksówka) hasło "Polonia" wywołuje automatyczne skojarzenie "Wojtila". Ale z czym jeszcze jesteśmy kojarzeni? Otóż drugim najczęściej słyszanym nazwiskiem jest "Lato", jako że obecny prezes PZPN-u pod koniec swojej kariery zawodniczej kopał gałę właśnie na boiskach meksykańskich. W rozmowach z ludźmi bardziej wykształconymi pojawia się także ku miłemu zaskoczeniu Kieślowski - i to jako szerzej znany od Polańskiego. Następnym "naszym" elementem jest dość łatwo dostępna Wyborowa oraz Żubrówka. Zanim jednak zaczniemy fetować sukces eksportowy, należy wspomnieć, że trunki te dystrybuuje tutaj firma francuska. Czyli nam zostaje najwyżej satysfakcja. Ogólnie rzecz biorąc, Polska obecna jest w tutejszej świadomości chyba bardziej niż u Amerykanów - raz zdarzyło mi się co prawda usłyszeć pytanie "po jakiemu się w Polsce mówi?", lecz z drugiej strony w miejscowych księgarniach bez problemu można zaopatrzeć się w pokaźny zbiór publikacji Lema czy Mrożka, a w jednym antykwariacie natrafiłem wręcz na "Campesinos" by Ladislao Reymont.

  • Wieści z frontu kulinarnego: oswoiłem się już z papają, pitahayą, owocami kaktusa (nie mylić z nopalami, które są czymś a la liśćmi), guajabą w postaci pulque, guanabaną i zapotes jako smakiem lodów, ale wszystkie te małe odkryciątka są niczym w porównaniu z dwoma ostatnimi dniami, podczas których dane mi było zasmakować w tutejszych owocach morza. Doświadczenie trudno opisać. Może wystarczy, jak wspomnę, że wczoraj do ośmiornicy w tutejszych warzywach wychyliłem dwa puchary zawierające piwo z ostrym sosem i osiadłymi na dnie krewetkami? Może dla efektu dorzucę dzisiaj filet z miejscowej rybki z zapieczonymi w środku krewetkami i queso manchego? Chętnych zapraszam na degustację na miejscu. A co do tzw. zemsty Montezumy - wygląda na to, że legitymacja stypendysty-antropologa chroni mnie nawet przed nią.

  • W kwestiach polityczno-społecznych także zdążyłem się cokolwiek zorientować. Na początku lipca były wybory lokalne, które ludność potraktowała letnim moczem, "bo wszyscy wiedzą, że i tak niczego to nie zmieni". Wyjątkiem od zobojętniałych mas jest, rzecz jasna, środkowisko studenckie - UNAM rozpolitykowany jest do granic możliwości (momentalnie przypomnina się opis uniwersytetu San Marcos u MVL), dominuje oczywiście tendencja lewicowa, co chwila wiece w Auditorio Che Guevara, a drugim najpopularniejszym wzorem na koszulkach jest logo EZLN, które przegrywa tylko z będącą symbolem uniwersyteckiej drużyny piłkarskiej mordą pumy. Dodam jeszcze, że jakiekolwiek demonstracje na terenie miasta (a to pod czerwonymi sztandarami walczących o mieszkania, a to pod transparentami obrońców tradycyjnych ulicznych straganów rzemieślniczych tianguis) obstawiane są przez absurdalnie liczne siły policyjne. Ale gości z długą bronią to widać tutaj i przy wejściu do Starbucksa, i w Palacio de Bellas Artes (tak pieczołowicie pilnowana była akurat pierwsza latynoamerykańska wystawa Tamary Lempickiej), i przy każdym większym kiosku ruchu. Ot, prewencja. Być może jednak koniec końców potrzebna, bo codziennie (conocnie?) w całym DF "w okolicznościach tragicznych" - czyli napadach, strzelaninach, wypadkach drogowych itp. - ginie od pięćdziesięciu do stu osób. Jak wiadomo, istnieją dwie koncepcje policji: policja widoczna i policja skuteczna. Tutaj postanowiono zacząć od "niech nas zobaczą".

  • Pogoda: wyjście z domu w godzinach porannych niekiedy skłania do przemyśleń nad dłuższym rękawem. Nie jest to jednak kwestia zbliżającej się jesieni, a wypadkowa wysokości nad poziomem morza i godziny wschodu słońca (coś koło siódmej). Od jakiejś takiej pierwszej po południu robi się nieznośnie gorąco. Upał ustępuje koło czwartej-piątej, a niedługo potem zaczynają nadpływać szare, ciężkie chmury, z których w dziewięciu wypadkach na dziesięć przed świtem coś zdąży popadać. Mimo to cały kraj przejęty jest panującą ponoć suszą, wodę się racjonuje, wodę się oszczędza, wody - według billboardów - może zabraknąć już w lutym. Pożyjemy zobaczymy.

  • Tak zwane życie z miejscowymi: Ani razu nie spotkałem się jeszcze z jakąkolwiek nieprzyjazną reakcją; jeśli już, męczyła mnie najwyżej natarczywość niektórych straganiarzy czy sprzedawców. Bez względu na pochodzenie i wykształcenie, ludzie są bardzo ciekawi "innego", toteż przy zakupie głupich pączków czy mineralki zdarza mi się przysiąść na dwudziestominutową rozmowę. Strojem się jakoś szczególnie nie wyróżniam, ale i tak poznani już sklepikarze, kelnerzy i barmani rozpoznają mnie z daleka i witają uśmiechem. Bo "inny" od nich jestem, byłem tego świadomy przed przyjazdem i raczej nic z tym nie zrobię. Chociaż stopień dostrzeganej we mnie "inności" niekiedy możę zaskakiwać. Gdy trzy dni temu w biurze pisania podań panienka wypełniała mi na komputerze formularz migracyjny, początkowo, spojrzawszy na mnie, zaproponowała "blondyn, niebieskie oczy". Tja. Proponuję tak w ogóle "biuściasta muzułmanka-wegetarianka".

  • Telewizja: mam w mieszkaniu dostęp do jakiejś tutejszej kablówki, dającej programy z dużej części Ameryki Łacińskiej tudzież z USA. Przyznam, że oglądam rzadko, a jeśli już, to głównie rzeczy północnoamerykańskie. Z tutejszych programów (choć śledzę przede wszystkim transmisje z meczów, podczas których komentatorzy drą się, śpiewają i modlą, a piłkarze grają w piłkę i to nieźle - czyli dla przybysza z Polski zupełne novum) zdążyłem już jednak wychwycić parę obserwacji - jak na przykład to, że na podobieństwo Niemców czy Hiszpanów statystyczny Meksykanin ma znikome szanse poznać prawdziwy głos Bruce'a Willisa czy Jima Carrey'a, bowiem wszystko się tu dubbinguje. Inna rzecz - patriotyczna propaganda sukcesu, która pojawia się u nas przed wyborami z regularnością zaskakującej drogowców zimy, tutaj trwa na okrągło. Co drugą-trzecią przerwę reklamową usłyszymy podniosły ton lektora, który informuje, że dzięki działaniom panów senatorów/rządu federalnego/Quetzalcoatla/Niewidzialnej Ręki Rynku udało się w ostatnim miesiącu ograniczyć przestępczość/nakarmić ileś dzieci/zebrać ileś kwintali z hektara. Są też wersje nawołujące do działania, gdzie uśmiechnięci obywatele Meksyku (prawie wyłącznie biali i o ponadprzeciętnej prezencji) chwalą się na przykład wyrobioną sobie legitymacją wyborczą (jest coś takiego, oddzielny dokument uprawniający do głosowania) czy skorzystaniem z innego rządowego dobrodziejstwa, zachęcając przy tym telewidzów, by postąpili tak samo.

  • Tutejsze wiewiórki są czarne.
Jutro wybieram się do Teotihuacan, ale też niczego nie obiecuję, bo z obiektywnych przyczyn parę wcześniejszych prób pozostało na etapie planów. No i cały czas czytam, piszę, a także w pocie czoła znajduję czas na intensywne dolce far niente, czego sobie i Państwu życzę. Na "do widzenia" wrzucając parę zrobionych tu fotek bez tematu wiodącego. Tegotygodniowi szczęśliwcy to: Jezus Bez Głowy, Palma, Marszałek Josip Broz Tito, Fontanna-Parasol oraz wyprzedzający wszystkich o parę długości Baunsujący Olmek. Gratulujemy wygranej.

1 komentarz:

Sqli pisze...

olmecki BAUNS, olmecki BAUNSBAUNS