3.9.09

Wycieczek na "T" ciąg dalszy

Choć w komentarzach nadal świerszcze i cykady tylko słychać, to zauważyłem, że liczba obserwatorów bloga rośnie w tempie geometrycznym. Co mnie raduję. Oto więc następny kąsek, a nuż nowinę rozniesiecie i jeszcze parę owieczek tu przybędzie.

W minioną sobotę wyprawiłem się do Teotihuacan - "Miejsca, Gdzie Ludzie Stają Się Bogami, A Turyści Zostawiają Pełno Kasy". Nie pisałem wcześniej, gdyż albowiemż chciałem relację wrzucić razem z inną wycieczką - tejże dokonałem wczoraj, zapuszczając się do Tuli. Więc teraz mogę opisać. Je. Obie.

Teotihuacan to prawdopodobnie najbardziej kojarzona miejscówa prehiszpańska w Meksyku - rywalizować z nią może najwyżej majowskie Chichen Itza. Położone jest na północny wschód od Mexico City (coś jak Wołomin od Warszawy, może trochę dalej), powstało na długo przed Mexico-Tenochtitlan (największy rozkwit: IV-VII wiek n.e.), koło X wieku zostało opuszczone, a ludzie przenieśli się m.in. w rejon obecnej stolicy kraju. Ocenia się, że w szczytowym okresie miasto zamieszkiwało około dwustu tysięcy obywateli. To, co zostało do dziś, to przede wszystkim niesamowity kompleks świątynny - motywów religijnych tu co niemiara, co daje nieco wypaczony obraz ówczesnego miasta, bo to tak, jakby odkopany za tysiące lat Rzym oceniać po Watykanie. Bardzo wiele osiągnięć i elementów kultury Teotihuacan przeszło następnie do Tenochtitlan, nierzadko za pośrednictwem Tolteków (zamieszkałych w Tuli, o której później). Wśród różnych teorii na temat konstrukcji kompleksu wymienia się, rzecz jasna, wysoce naukowe pomysły z gatunku "lądowisko dla spodków kosmicznych", mających tyle wspólnego z rzeczywistością, co odczytywanie Pałacu Kultury jako niegdysiejszej gigantycznej drapaczki dla dinozaurów.

Tyle wiedzy ogólnej, czas na relację:

Z Miasta M. można się do Teotihuacan zabrać autokarem turystycznym z przewodnikiem - przyjemność wyniesie nawet i 500 pesos (ponad stówę naszych), no bo przecież po drodze zapewne zatrzymamy się przy wspaniałych stoiskach z unikalnymi produktami miejscowego rękodzieła, made in china, one dollar, special price, dywan w wielbłądy. Szczęściem, jedynie domniemuję, bo sam dotarłem na miejsce zupełnie inaczej.

Można bowiem ruszyć się metrem do dworca Autobuses del Norte bądź krańcowej stacji Indios Verdes, skąd autobus rejsowy (acz z przystankami w miasteczkach po drodze) zawiezie nas za 33 pesos. Jak mówi mądrość ludowa, "Nie widzę żadnej różnicy, więc dłuższe życie każdej pralki to Cal-GON". O algo así.

Pogoda trafiła mi się jak ślepej kurze narko, bo słońca tego dnia było dość zachmurne, a powietrzem dawało się oddychać - co pozwoliło nie paść na serce/płuca/ryj podczas wspinaczki na obie teotihuakańskie piramidy. Choć ostrzegali, że peligro dla osób z wadami serca. Co tam - jestem hardkorem, weszłem (i niczego nie urwałem).
Na miejscu spotkałem też (przy okazji "sorry, photo, photo?") parę przemiłych Rosjan z Samary (d. Kujbyszew), a dzięki szczątkowej znajomości mowy ościennej udało mi się załapać na darmowy transport do Mexico City ich wypożyczonym samochodem, a także na niewyobrażalnie sycącą kolację z owoców morza, zapijanych wspominanym piwem z krewetkami. I choć moi towarzysze świecili trochę wcale niebrzydkim srebrem z Taxco, gdzie byli parę dni wcześniej, tudzież białymi skarpetkami pod sandały, to zdecydowanie pozytywnie wpłynęli na moją ocenę zjawiska tzw. Nowych Ruskich. Mówili po angielsku, trochę po hiszpańsko-włosku, a do tego to, co mówili, miało nawet sens. Czyli podróże kształcą.
Poniżej parę fociszy z Teotihuacan (te, na których widać me lico - courtesy of Denis & Tania from Samara) i zapraszam na dalszą część wycieczki, czyli Tulę. Coś mnie ostatnio trzepnęło, że wszelkie moje dotychczasowe wyprawo-zwiedzania - Taxco, Tlatelolco, Tenochtitlan (Templo Mayor), Tenotihuacan, Tula - mają się jakoś tak alfabetycznie ku sobie. W kolejce czekają jeszcze np. Toluca czy Tlaxcala, potem może odważę się zaatakować inny odcinek indeksu. A zaraz - druga odsłona odcinka, dzisiaj wciąż sponsorowanego przez literkę "T".



Witam po przerwie, niniejszym Tula.

Tula (Tollan, dosł. wśród sitowia, za tłumaczenie nie ręczę, bo wikipedia, a nie zapomniany nahuatl własny) - ostoja Tolteków, założona w IX wieku, rozkwit w X, upadek w XII (dewastacja przez plemiona Chichimeków+podbój przez Azteków), matecznik ideologiczny całej genealogicznej otoczki imperium Mexików - rządził tu ponoć sam Quetzalcoatl, który zakazywał składania ofiar z ludzi, a gdy frakcja jemu przeciwna wygnała go, poszedł sobie (w towarzystwie bóstwa-arcywroga imieniem Tezcatlipoca), doszedł nad morze i zniknął, stając się gwiazdą Wenus. Nadzieje związane z jego zapowiadanym powrotem doprowadziły do przyjaznego powitania brodatego stwora nazwiskiem Cortés, który jakiś czas później pojawił się na wybrzeżu wraz ze zgrają jemu podobnych. A, o wędrówce ludów z mitycznego Aztlan przez między innymi Tulę do Chapultepec opowiada kodeks Boturini (znany też jako Tira de la Peregrinación), którego kopię wymalowano w postaci muralu w centrum miasteczka. Myślałem, żeby tylko zapodać linka do jakiejś galerii w necie, ale ku mojemu zdziwieniu takowej nie znalazłem. To macie, the best of:

Po upadku Teotihuacan to właśnie Tula przejęła dużą część tamtejszego dziedzictwa kulturowego, które następnie przeszło do Tenochtitlan po zajęciu tolteckiego ośrodka przez Mexików. Mówi się także o kontaktach Tolteków z Majami - świadczyć o tym mają ewidentne podobieństwa między Tulą a Chichen-Itza. O Majach wiem żałośnie mało, więc się nie wypowiem, w każdym razie jeśli to prawda, to był to nie lada wyczyn zważywszy, iż z Tuli w rejony tradycyjnie majowskie jest okrutnie daleko.
Dzień, który wybrałem na Tulę, był co prawda mocno słoneczny, ale i tak było bardzo fajnie, bo na miejscu byłem przez większość czasu absolutnie sam - szkolny rok się tutaj zaczął, a wycieczki w okolicę czynią głównie Meksykanie. Zanim dotarłem do ruinek, pozachwycałem się trochę okolicznościami przyrody (mimo tabliczki "uwaga żmije" żadnej nie udało mi się napotkać). Po archeo-zachwytach zeszedłem do miasteczka, gdzie po raz pierwszy zdecydowałem się na spróbowanie chiles rellenos (czyli czili nadziewanych serem, kurczakiem i czymś jeszcze), aczkolwiek gdybym chciał, wśród miejscowych przysmaków były także smażone robaki (słynne gusanos de maguey, które żyją w agawach, a które znaleźć można w niektórych gatunkach miejscowego bimbru - mezcalu). A skoro jesteśmy już przy kulinariach - na dworcu autobusowym pochłonąłem też pierwszego tamala con mole y pollo. Ku mojemu rozczarowaniu, będące istotą tamales liście kukurydzy lub banana NIE są do jedzenia.
Poniżej trochę zdjęć z Tuli:






Oddałem projekt investigación, zainkasowałem pierwsze stypendium, a następnie spocząłem na kaktusach. Może wraz z wrześniem najdzie mnie niebawem poczucie obowiązku, to coś znowu udziergam. No a tak poza tym czytam, piszę i angażuję się w nieswoje prace magisterskie i niemagisterskie, które nierzadko budzą we mnie entuzjazm o wiele większy aniżeli moja własna. A skoro już tu jestem, to przy okazji zareklamuję bloga powierzchnieplaskie.blogspot.com, którego co uważniejsi badacze strony zdążyli już może zauważyć w linkach, a na którym, prócz różnych wspaniałości odautorskich, pojawiają się także egzempla street-artu z Mexico City, dostarczane przeze mię. No a poza tem współautorce wyżej wspomnianego zawdzięczam łypiący na Was znad strony banner, za który jeszcze raz dziękuję.

8 komentarzy:

gu pisze...

To i ja dołączyłam do grona obserwujących.żeby tempo wzrostu nie zmalało.

Może masz ochotę zaangażować się w moją magisterkę?

Sqli pisze...

z tymi komentarzami to jest jakas ch... z plesnia bo ludzie sie skarzyli ze nie dzialaja. pogrzebalam w ustawieniach, zobaczymy.

Juru pisze...

Docenię. Insza inszość, że też w ciągu ostatnich dwóch-trzech dni nie mogłem komentarza na wasze powierzchnie wrzucić.

Anonimowy pisze...

bla bla próba komentarza

Lena pisze...

to ja byłam :)

Unknown pisze...

Te prace niemagisterskie...
Dobrze, że lubisz pisać dożo i na temat (chociaż nie wiem jak na to spojrzeć wziąwszy pod rozwagę komentarz obecnej ambasador RP na Kubie ;)) Tak czy siak - dzięki za pomoc!!!

Unknown pisze...

a tak BTW - zostaw coś do oglądania jak w końcu Cię tam odwiedzę. Ja rezerwuję literkę J.
A Ty dopasuj co można na tę literkę zobaczyć ;P

Weronikiwi pisze...

Buahhaha!!! Mogę zamieszczać komentarze! Fajnali!