29.9.09

Kawalerskie życie na obczyźnie

czyli no news is good news.

Zadomowiłem się po prostu. Jakąś godzinkę temu przeprowadziłem się do mojego docelowego, ostatecznego (inszallah) pokoju, rytm tygodnia normują mi dni wolnego w poszczególnych knajpach, a większość aktywnej części doby spędzam na pisaniu lub czytaniu (chyba dobrze?).

Co do tekstu poprzednio wrzucanego (tego po hiszpańsku) - przychodziły sugestie typu Cortázar, Camus i temu podobne, co w sumie aż tak dalekie od rzeczywistości nie było, albowiem autor inspiracją był dla ich obu (i nie tylko). A nazywał się Franz Kafka. Ha. Po hiszpańsku nie tyle dla zmyły, ale dlatego, że po niemiecku nie czytam, a jakiś np. angielski koszmarnie trąciłby mi tłumaczeniem. A to, proszę, brzmi bardzo naturalnie.

Pojawiły się też apele o tematyce kulinarnej. Spieszę donieść, że i w tej kwestii dopracowałem się pewnej rutyny, którą - by popular demand - postaram się na dniach obfotografować. Ogólna zasada brzmi "jeśli dziś nie wtorek, to pijemy piwo z krewetkami", bo we wtorek knajpa z piwem z krewetkami jest zamknięta. We wtorek jemy więc buho (puchacza, 35 MXN), lechuzę (sowę, 38 MXN) lub Tekolote (to co powyżej, tylko po nahuatlańsku, 40 MXN). Składniki wyszczególnię na specjalne zamówienie. Poza wtorkiem - głównie różne morskie robale, coś a la "Ośmiornica po meksykańsku", "Filet z ryby nadziewany owocami morza", "talerz świeżych ostryg" itd. Okazuje się, że jest to nie tylko mocno tańsze od podobnych propozycji u nas, ale również od różnej maści steków. Wegetarianizm na razie mi nie grozi, ale z czasem - kto wie...

A, no i większość dzionków kończymy piña coladą, która w zależności od knajpy kosztuje od 40 do 65 MXN, co daje odpowiednio (a raczej zabiera i topi w studni nałogu) 8,60 i 14 PLN. Czyli droga na dno prosta i potoczysta, acz kokosami i ananasami wykładana.

Na koniec rzecz świeża, bo z dzisiaj. Miejscowi włodarze wykazali się inwencją i poczuciem humoru, zapewniając tym samym mieszkańcom Coyoacanu w owych ciężkich czasach sporo taniej rozrywki. Dzisiaj rano na przelotówce, która szerokością i natężeniem ruchu przypomina sadybski odcinek wisłostrady (a raczej jej połowy, bo tylko w jedną stronę), umieścili próg zwalniający. Czyn to zapewne byłby chwalebny i w dobrą stronę idący - jeno ekipa wylewająca progi to jedno, a ekipa malująca znaki "UWAGA PRÓG" to całkiem coś inszego. Efekt: długie godziny darmowego show, podczas którego kolejne pędzące samochody, autobusy i ciężarówki wyskakiwały w powietrze, względnie iskrzyły podwoziem o garb (w ramach zwieńczenia wieczoru iskry puścił także zasuwający radiowóz). Żeby było jeszcze ciekawiej - jakieś 25-30 m ZA progiem ustawiło się paru dowcipnych chłopaków z dzielnicy, którzy po każdym co efektowniejszym skoku podnosili do góry żółte, fluorescencyjne transparenty "¡OJO! ¡TOPE!" (czyli "UWAGA! PRÓG!). Ale że tutejsze pojazdy w większości i tak cieszą się bryłą aerodynamicznie zmodyfikowaną (= są poobijane jak cholera), to nikt się nie denerwował, a niektórzy po szczęśliwym lądowaniu wręcz chłopaków pozdrawiali. No, może z wyjątkiem tego jednego jedynego faceta, który postanowił zahamować, przez co po chwili z wielkim hukiem przyjął na bagażnik gościa jadącego za nim...


Wyszedłszy z przeziębienia nabytego w Jalapie, zaczynam nieśmiało planować następną wyprawę. Wstępnie rozważam trzy różne kierunki: 1. Cuernavaca/Tepoztlan; 2. Tlaxcala/Puebla/Cholula, 3. Północny Zachód (o sea, Jalisco-Colima, Tequila-Comala). Zobaczymy na co pozwolą środki, warunki klimatyczne i stopień rozleniwienia.

PS Jako bonus, co do poprzedniego posta się nie zmieścił, a wykonany został aparatem nieznanego acz uczynnego miejscowego - ladszafcik z Jalapy z Pico de Orizaba w tle:

2 komentarze:

Sqli pisze...

OJO TOPE ja nie moge :D:D:D A+.

wojciesz pisze...

Wołk-Łaniewski, Ty przestań mieć zdjęcia z jedną nóżką do przodu! Wymyśl inszy signature move. Ilę można!