16.9.09

Pierwszy dłuższy wypad

Wczoraj wieczorem wróciłem do miasta z pięciodniowej wycieczki na wschód - z bólem gardła, ciekawym kaszlem i spalony słońcem bardziej niż bohaterowie Michałkowa. Oraz z masą zdjęć.

Ale po kolei:

Dziś (16 IX) cały Meksyk świętuje 199. rocznicę podjęcia walki o niepodległość (tzw. Grito de Dolores), w związku z czym odbywa się pełno uroczystości, defilad, tańców i kiermaszów. Cały kraj przygotowuje się do obchodów już od początku września, w najmniejszych mieścinach zawisają trójkolorowe girlandy, portrety Miguela Hidalgo i innych istotnych postaci, a wtorek i środę ogłoszono dniami wolnymi. Nawiązując do szlachetnej tradycji mostków i długich weekendów, postanowiłem więc wymknąć się w piątek ze stolicy na parodniową eskapadę terenową. I oto następna różnica między Polską a Meksykiem: podczas gdy u nas zbliżające się święto państwowe poznać można po zakorkowanych wylotówkach, Zakopiance i krajowej "siódemce", tutaj wszyscy z wielkim entuzjazmem wyczekują na świąteczne atrakcje na miejscu, a jeśli nawet na weekend się gdzieś wyrwą, to zrobią wszystko, by na uroczystości zdążyć wrócić do miasta. Jeśli tylko uda mi się dzisiaj wygrzebać z domu, postaram się uwiecznić fiestę po coyoacańsku.
Po krótkim namyśle ("za daleko/za blisko/za drogo/za gorąco" itp.) i paru telefonach do tutejszego MSZ-u (który nie pozwolił mi na wyskoczenie za granicę, bo mam siedzieć i pisać pracę, a nie się szlajać po krajach ościennych) ruszyłem piątkowym świtem do Jalapy, stolicy nadmorskiego stanu Veracruz. Jalapa okazała się mocno zielona, dość mała i zdecydowanie chmurno-deszczowa i choć położona jest jakieś tysiąc metrów niżej niż DF, o wiele bardziej niż Mexico City sprawia wrażenie miasta górskiego. Na miejscu zwiedziłem drugie najważniejsze w kraju muzeum antropologiczne, którego największą atrakcję stanowią ogromne olmeckie głowy z kamienia, a także parę ładnych parków, uliczek, zaułków, kościółków, antykwariatów, bazarków - słowem, to wszystko, co razem składa się na urok miejscowości pozbawionych jednoznacznych atrakcji turystycznych. W centrum kultury nad zagospodarowanymi parkowo jeziorami zaczynały się akurat targi książki, toteż załapałem się na nienajgorszy darmowy występ big-bandu. Jedyny problem - przez większość czasu w Jalapie lało, i to tak, że woda wlewała się do butów wierzchem. Choć deszcz był to dość ciepły, jak się poniewczasie okazuje - wystarczający jednak, bym się przeziębił.
Nazajutrz postanowiłem wybrać się miejscowym autobusem na wycieczkę do miasteczka Xico, a właściwie do znajdującego się nieopodal wodospadu Texolo. Tymczasem nieba nad Jalapą nie przesłaniał już choćby jeden obłok, więc kiedy niespiesznie udawałem się na przystanek, stanąłem jak wryty - w miejscu, gdzie poprzedniego wieczora widać było jedynie granatowe tumany deszczonośnych chmur, ukazał mi się w całej swej okazałości wulkan Pico de Orizaba - najwyższa góra Ameryki Środkowej, której położony na wysokości 5636 m n.p.m. szczyt zawsze pokryty jest śniegiem.
Autobus wysadził mnie na rogatkach Xico, skąd po kilkukilometrowym trekkingu przez meksykańską wieś dotarłem do skromnej hydroelektrowni, gdzie uzbrojeni panowie wyrazili zainteresowanie moim obywatelstwem, a po uzyskaniu odpowiedzi zaprosili do zwiedzenia kaskad. A kaskady robią wrażenie iście niesamowite.
Po pokonaniu zawieszonego wysoko nad wodą mostu linowego napotkałem na pracującego z łopatą chłopa, który za 30 pesos wpuszczał przez furtkę na prywatny teren, gdzie długiiimi kamiennymi schodkami i ziemistą ścieżynką schodziło się na sam dół kanionu. Przy okazji zastrzegł, by nie przekraczać linii wyznaczonej przez druty, bo woda czasami się podnosi. Rzecz jasna, uwagę uwzględniłem, a dotarłszy na dół, rzecz jasna, za druty przelazłem - na własną obronę mogę dorzucić, że nad brzeg rzeki wpuszczała kolejna otwarta furtka. Posiedziałem, ponapawałem się, napatrzyłem, a następnie przystąpiłem do wspinaczki z powrotem, czego ani temperatura i wilgotność powietrza, ani malownicze kolorowe pnącza nad głową nie ułatwiały.
Na górze - kolejny most linowy, kolejna wspinaczka, aż wreszcie oblężona przez motyle restauracja. Z horchatą, pstrągiem nadziewanym owocami morza i wyśmienitą kawą uprawianą na okolicznych Zielonych Wzgórzach Meksyku. Tam też się dowiedziałem o skróciku, którym można powrócić do cywilizacji bez ponownego drapania się po wodospadowych ścieżkach. Piętnaście minut po posiłku wynurzyłem się więc z górsko-leśnych ostępów na obrzeża mikroskopijnej wioski, wzbudzając niemałe zdziwienie wśród okolicznej ludności. W charakterze deseru nabywszy z paki półciężarówki dwa owoce kaktusa, złapałem PKS-a i wróciłem do Jalapy. Tego samego dnia wieczorem byłem już na karaibskiej plaży, ale to materiał na kolejny wpis.

Jak wspominałem na wstępie, wyjazd obrodził w fotografie - jest ich na tyle dużo, iż by nie obciążać bloga, postanowiłem utworzyć oddzielny album w Picasie. Tymczasem idę znaleźć jakiś bankomat, coś do jedzenia, jakąś działającą w święta pralnię tudzież być może aptekę. Czas najwyższy wrócić do pionu.

5 komentarzy:

Sqli pisze...

"ty-
-
-mianek
-i podbiał!"
se kup. albo, jak poprosił wczoraj przy mnie w aptece jakiś młodzian (ku chliwowemu zdziwowi pani mgr za szybką) "rumianek i podbiał". "chyba tymianek". "aaaaa"

Juru pisze...

Tymianek i podbiał sucks - and it's supposed to BE sucked.

Na co pani mgr okazała się za szybką?

Sqli pisze...

Na żądanie policji.

Unknown pisze...

Jorge zdjęcia super ale niepokoi mnie jedna rzecz. A właściwie to są dwie rzeczy które mnie niepokoją, a każda, mam wrażenie żyje własnym życiem. Mam wrażenie, że coś Ci się przyczepiło do twarzy jakiś czas temu i nie dość, że nadal się jej trzyma to w dodatku na tyle wessała Ci się w mózg, że nie zwracasz już na nią uwagi.
Podpowiedź: posiadaniem tej rzeczy charakteryzowali się członkowie zespołu ZZ Top, a ich perkusista mimo, że owej rzeczy nie posiadał to tak właśnie się nazywał.
Ogól się wreszcie i zacznij wyglądać jak porządny Gringo ;)

Juru pisze...

No can do, man :P Chwilowo moim idolem Horacio Quiroga. Ale pewnie się w końcu złamię, jak kiedyś z knajpy wyjdę z zahaczoną o brodę krewetką. Z tych dużych.

A jak będziesz cisnął, to zgolę tylko brodę, zostawię wąsy, kupię jeansową kurtkę i wieśniacką czapkę z daszkiem :>