24.8.09

Rzeczy, które kupisz w Meksyku jadąc metrem (+ bonus)

Jak już kiedyś wspominałem, tutejsze metro zdecydowanie zasługuje, by mu się bliżej przyjrzeć. Podziemny Sistema de Transporte Colectivo, który po dwóch latach budowy zainaugurowano we wrześniu 1969 roku, liczy obecnie ponad dwieście kilometrów torów, przy których znajduje się 175 stacji, obsługujących 11 różnych linii. Sto sześć przystanków znajduje się pod ziemią, pięćdziesiąt trzy - na powierzchni, zaś szesnaście - na podniesionych ponad poziom ulicy platformach. Ocenia się, że w ubiegłym roku dziennie kolejka przewoziła ponad cztery miliony pasażerów. Tyle wikipedia. Dla ciekawych - oto schemat sieci połączeń. Na uwagę zasługuje dość duża liczba stacji przesiadkowych.

Dość liczb, czas na wrażenia:
  • Metro w Mexico City nie jeździ, jak zwykły to czynić wszystkie szanujące się pociągi, na stalowych kołach, lecz na gumowych oponach. Zwiększa to co prawda koszta codziennej eksploatacji (tarcie), ale sprawdza się w wypadku różnic wysokości tudzież terenów aktywnych sejsmicznie. No i przy prędkościach, które motorniczy czasami rozwijają, zwykłe pociągi nie tyle by podskakiwały, co wylatywały z szyn.
  • Metro w Mexico City jest najtańszym tego typu systemem komunikacyjnym na świecie - jednorazowy bilet kosztuje 2 pesos, czyli 0,44 PLN. Wiem, miało być bez liczb - ale też nie są to nominały zbytnio przytłaczające, n'est-ce pas? Co więcej, z biletem takim mijamy bramkę na stacji, gdzie wsiadamy, po czym jeździmy ile tylko chcemy: do końca linii, z powrotem, z przesiadką, z kolejną przesiadką, aż nam się znudzi. Poza biletami jednorazowymi istnieją też karty, w których wyrabianiu sensu raczej nie widzę, bo nie są okresowe, a po prostu pozwalają na określoną liczbę przejazdów. Starałem się rozkminić tajemnicę tak skrajnie niskich cen biletów i doszedłem do wniosku, że wynika to z faktu, iż kasowniki na bramkach bilety pożerają. Czyli kartoniki są zapewne wielorazowego użytku. Rodzimych lekkometroatletów rodem ze stacji Służew uprzedzam - w przeskakiwaniu przez bramki może nieco przeszkodzić pilnujący ich policjant z ostrą bronią.
  • Metro kształci, w tym i w nahuatl. I nie chodzi mi tutaj o wystawy na poszczególnych stacjach, choć i te bywają interesujące, a o zaprojektowane z myślą o indiańskich analfabetach piktogramy towarzyszące nazwom poszczególnych stacji. Przystanek "Coyoacan" zdobi więc wizerunek kojota, "Juarez" - profil meksykańskiej wersji Obamy sprzed stu pięćdziesięciu lat, "Etiopia" - lew, a "Zapata" - wąsaty gość w sombrero i z pasami amunicji. No dobrze, a gdzie ten nahuatl? Ano na stacjach "Chilpancingo" - wg. jednej z interpretacji "małe gniazdo os", "Chapultepec"- "konik polny" (a dosłownie "owad, co zasuwa jak piłeczka z kauczuku") czy "Pantitlan" - "między flagami" (chodzi o dwie flagi, jakie Meszikowie w celach nawigacyjnych umieścili w znajdującym się tam niegdyś jeziorze Texcoco). Oprócz tego, każdej linii metra przyporządkowano też, rzecz jasna, osobny kolor.
  • Żeby nie było zbyt wesoło - metro w Mexico City ma też swoje minusy. O ile w iluś miastach świata zejście pod ziemię w upalny dzień wiąże się z poczuciem ulgi, tutaj zjeżdżamy do przedpiekla. Jest niesamowicie gorąco, duszno, lepko, w większości wypadków tłoczno, a stoiska gastronomiczne w przejściu pod Rondem Dmowskiego w porównaniu z tutejszą infrastrukturą tego typu skromnie leżą i kwiczą. Kupimy tu toniki na wszelkie dolegliwości, kawałek buły z sosem spod szyldu Domino's Pizza, najnowsze tabloidy ze zdjęciami wczorajszych ofiar porachunków przestępczych i podpisami typu "szedł kupić marchewkę, ale nie zdążył", książki, płyty, blaszane zegarki, pierzaste koguciki itd. Największy hardkor zaczyna się jednak w chwili wepchania się do wagonu (który w chwili wjazdu na stację staje się obiektem zmasowanego szturmu spokojnie do tej pory oczekujących podróżnych). Nie chciałbym jechać tutejszym metrem na kacu. Gdy tylko pociąg rusza, rozlega się profesjonalnie wyćwiczony i świdrujący okrzyk: "Señores Pasajeros, les traigo a venta (X), (Y) pesos les vale, (Y) pesos les cuesta!", gdzie towarem X mogą być gumy do żucia, rolki taśmy klejącej, pirackie płyty mp3 typu "150 światowych przebojów w aranżacji na okarynę i krowi dzwonek", filmy dvd, zaskakująco popularne w Meksyku poradniki samodoskonalenia, lizaki, Biblia-audiobooki i wszystko, czego dusza pasażera zapragnie. A jako że PT Klienci nie lubią kupować kota w worku, całość połączona jest z prezentacją - facet ma na sobie plecaczek, w nim gigantyczny głośnik, zaś w jednej z dłoni pilota. I dawaj robić wielodecybelowy preview oferowanych na płycie wspaniałości! Zdarzają się też wersje jeszcze bardziej multimedialne, bo z ekranikiem do podglądu DVD. Ceny? od 1 peso za gumę do żucia do 10 peso za płyty lub książki. Nierzadko zdarza się, że w jednym wagonie naraz odchodzi dystrybucja pirackich płyt, pastylek na nieświeży oddech i - powiedzmy - gąbeczek do zmywania. Kiedyś powinienem się zdobyć na inwestycję socjologiczną i przejechać całą trasę jednej linii, kupując po jednym produkcie od każdego sprzedawcy. Zastanawiam się, czy wyszedłbym z metra o własnych siłach.
Metro jest rozległe, lecz że miasto ogromne, z wielu okolic do stacji trzeba by drałować z buta. Tutaj ratuje nas kolejny lokalny fenomen, a mianowicie minibusiki peseras, kursujące po mniej więcej stałych trasach, za mniej więcej znane stawki i bez określonych przystanków, za to z otwartymi drzwiami, przez które na rogu ulicy można wskoczyć bądź wyskoczyć. Droższe to trochę niż metro, ale konkretny przebieg trasy można wynegocjować, a hasło "przystanek na żądanie" nabiera tu głębszego sensu, bo wystarczy (z ulicy) zamachać bądź (z wnętrza) krzyknąć bajo! (wysiadam!).


Jeszcze jednym środkiem lokomocji są taksówki, relatywnie tanie (o ile z włączonym taksometrem, a nie podług fantazji p. kierowcy) i - przy zachowaniu pewnych reguł - bezpieczne. Cenę za kurs możemy ustalić na starcie, a jeśli jedziemy wedle licznika, przed wycieczką po całym mieście uchroni nas najprostszy nawet blef w stylu "potem skręca pan w lewo w Av. Insurgentes, prawda?" - i nie ważne, że nie mamy pojęcia, gdzie jesteśmy, a na kolanach trzymamy atlas Warszawy, Łomianek czy Grzybów Jadalnych. Rzecz jasna, gdy tanecznym krokiem wytaczamy się o bolesnej godzinie z lokalu, najsensowniejszym wyjściem jest zamówić taksówkę przez telefon lub poprosić o to kogoś z knajpy. Dzięki temu nikt nie poczyta sobie o nas w poniedziałkowym tabloidzie.
Poniżej - najpopularniejszy tu model taksówki oraz łapiący się w kadr zad pesery.


=================
A teraz obiecany bonus i psychotest w jednym:

Pomijając napis na czarno,
ILE WIDZISZ WYRAZÓW?



Odpowiedzi prosimy przysyłać gońcem. Decyduje data jego imienin.


Wpis krajoznawczo-informacyjny, a co tymczasem u mnie? Obecnością na zajęciach zainaugurowałem barbarzyński, zaczynany w sierpniu rok akademicki. Poza tym dzięki magicznej legitce Instytutu wożę się darmowo po kolejnych muzeach i wystawach. W zeszłą niedzielę planowaliśmy ze współlokatorem-rodakiem uderzyć na Tenochtitlan, lecz piątkowo-sobotnie badania terenowe nad stanem meksykańskiego gorzelnictwa pokrzyżowały nam nieco plany. Tlalocowi niech będą dzięki za awokado z solą, albowiem porannym nazajutrz stawia na nogi. W tę niedzielę zwiedziłem zaś Museo del Templo Mayor (to ta świątynia, której już nie ma, a ruiny której przypadkiem "odkryli" w latach 70. tuż obok katedry na Zócalo) oraz Plaza de las Tres Culturas w Tlatelolco, o którym też coś napiszę, ale może bliżej rocznicy. Pooglądałem też trochę tutejszej telewizji, która także zasługuje na oddzielną notkę. A, no i czytałem i pisałem. O pisaniu coś powiem, jak z niego coś wyjdzie (aj hołp), a co do czytania - polecam "Other Voices, Other Rooms" Trumana Capote. Ale w komentarzach ani słowa o fabule, bo jeszcze nie doczytałem. No, to tyle. Hasta Rasta Siedemnasta.

4 komentarze:

Sqli pisze...

gracias, porno!!

Sqli pisze...

btw idealny ten napis "quejas" na boku autobusu... stawiają sprawę jasno, żadne tam jakieś "biuro obsługi pasażera" czy inne owijanie w bawełnę :D:D:D

Juru pisze...

Ani w tortille. Ogólnie tu nie owijają, nie obcyndalają się itd. A, dzięki za banner - somehow przewidziałem jego główny element :D

Sqli pisze...

...nie opieprzają się, nie chodzą wokół niczego na paluszkach, nie biją dookoła krzaka, nie biją ko... a nie, to chyba tak.
glad u approve of the poślady :D